RADIO BLOG CHOSZCZNO FORUM TV

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

niedziela, 7 września 2025

Spotkanie ws. likwidacji Rad Osiedli w Choszcznie. Mieszkańcy rozważają referendum

W sobotę w Choszczeńskim Domu Kultury odbyło się spotkanie dotyczące planowanej przez władze miasta likwidacji Rad Osiedlowych. Jak wynika z relacji uczestników, na spotkaniu pojawił się tylko jeden radny z klubu Odrodzenie – Michał Puzian oraz radna Małgorzata Majewska.

Niska frekwencja przedstawicieli władz wywołała oburzenie wśród zgromadzonych mieszkańców i działaczy osiedlowych. W otrzymanej przez nas relacji padają ostre pytania: *"Czyżby Radni z Odrodzenia mieli coś na sumieniu, że nie potrafili nawet przyjść i porozmawiać, stanąć oko w oko?"*. Autorzy zauważają również, że wcześniej żaden z radnych rządzącego klubu nie podjął z nimi dialogu.

Według uczestników, obecny na sali radny Michał Puzian uzasadniał stanowisko za likwidacją Rad Osiedlowych tym, że *"poprzednicy przez 10 lat nic nie robili"*. Argument ten spotkał się z ripostą ze strony przedstawicieli Rad Osiedli, którzy zaprezentowali listę konkretnych spraw i problemów zaobserwowanych w mieście w ciągu ostatniego półtora roku, które ich zdaniem wymagają naprawy lub poprawy.

W trakcie spotkania miały paść poważne oskarżenia pod adresem władz miasta. Uczestnicy są zdania, że prawdziwym powodem likwidacji Rad Osiedli jest chęć zahamowania oddolnej aktywności obywatelskiej. Jak czytamy w relacji: "«Oni» chcą nas zlikwidować, żeby w Choszcznie się nic nie działo, żeby «wszystko» było na «nowego» Burmistrza, że sobie nie radzi".

W obliczu tych wydarzeń, wśród mieszkańców zrodził się pomysł przeprowadzenia referendum w sprawie odwołania Rady Miejskiej Choszczna. Przedstawiciele Rad Osiedli deklarowali także, że są gotowi kontynuować swoją działalność na rzecz lokalnej społeczności na zasadach charytatywnych, bez pobierania jakichkolwiek wynagrodzeń.

Sprawa budzi ogromne emocje i wskazuje na głęboki kryzys zaufania między częścią mieszkańców a lokalnymi władzami. Kolejne decyzje w tej sprawie z pewnością będą obserwowane z wielką uwagą.



czwartek, 4 września 2025

To jest bardzo mocny zwrot akcji w historii SOSW w Niemieńsku.

 


To jest bardzo mocny zwrot akcji w historii SOSW w Niemieńsku.

Jak to wygląda w faktach

Budynek, w którym mieścił się Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy, to dawna rezydencja myśliwska – tzw. „Zamek w Niemieńsku”.

Po likwidacji ośrodka (31.08.2023) Zarząd Powiatu Choszczeńskiego ogłosił przetarg na sprzedaż nieruchomości – czyli obiektu zabytkowego wraz z otaczającym go terenem.

Jest to tzw. pierwszy przetarg ustny nieograniczony, co oznacza, że każdy podmiot (osoba fizyczna, firma, fundacja) może stanąć do licytacji.

Co to oznacza w praktyce

1. Powiat pozbywa się obiektu – czyli z punktu widzenia władz nie będzie tam już żadnej jednostki publicznej (szkoły, ośrodka, domu pomocy społecznej).

2. Prywatny nabywca zyska cenną nieruchomość zabytkową – potencjał turystyczny i inwestycyjny jest ogromny (pałac, park, historia).

3. Zabytkowy status nieruchomości oznacza, że nowy właściciel będzie miał obowiązki konserwatorskie – każda przebudowa, remont czy adaptacja musi być uzgodniona z wojewódzkim konserwatorem zabytków.

4. Symboliczny wymiar – dla społeczności lokalnej może to wyglądać jak „oddanie perełki pod młotek” zamiast inwestowania w jej społeczne wykorzystanie (np. centrum edukacyjne, rehabilitacyjne, kulturalne).

To decyzja czysto ekonomiczna: powiat nie chciał ani utrzymywać szkoły, ani pustostanu. Sprzedaż to dla nich szybki sposób na uniknięcie kosztów i pozyskanie środków.

Ale patrząc społecznie i kulturowo – szkoda, że tak wartościowy obiekt nie został przeznaczony na cele publiczne. Zamek mógłby być sercem lokalnej tożsamości i bazą dla różnych inicjatyw.

Ryzyko jest takie, że nowy właściciel kupi tanio, a później zamek będzie niszczał (jeśli zabraknie środków na remont albo jeśli inwestor będzie chciał tylko zyskać na gruncie).




Jak w Choszcznie "legalnie" wypłacono 85 tysięcy złotych. Ekwiwalent za 91 dni urlopu.

 



Formalnie wszystko jest zgodne z prawem. Praktycznie – to modelowy przykład świadomego marnotrawstwa publicznych pieniędzy, które odsłonia przepaść mentalną między sektorem publicznym a prywatnym.

Sprawa wyszła na jaw podczas czerwcowej sesji Rady Powiatu Choszczeńskiego za sprawą radnego Piotra Kameli. Kwota wywołała szok, a jej uzasadnienie – poważne wątpliwości co do zasadności wydatkowania publicznych środków.

Prawo vs. zdrowy rozsądek

Z punktu widzenia Kodeksu pracy, sprawa jest prosta. Pracodawca ma obowiązek wypłacić ekwiwalent pieniężny za niewykorzystany urlop w momencie rozwiązania stosunku pracy. Tak też się stało. Dział kadr wyliczył należną kwotę za 91 dni, które nawarstwiły się byłej staroście w latach 2020-2024.

Problem w tym, że Kodeks pracy w tym samym miejscu nakazuje pracodawcy dopilnowanie, aby urlop był wykorzystywany na bieżąco. I tu pojawia się fundamentalne pytanie: jak to możliwe, że przez pięć lat nikt w starostwie nie zauważył, że u jego szefowej zbiera się kilkadziesiąt, a finalnie ponad sto dni zaległego urlopu?

Świadome zaniechanie

Odpowiedź jest tylko jedna: to było świadome zaniechanie. Wiedzieli, że urlop nie jest wykorzystywany, i pozwolili, by problem narastał, aż osiągnął kwotę bliską rocznemu wynagrodzeniu wielu Polaków. W firmie prywatnej menedżer, który pozwoliłby, by z budżetu nagle "wyparowało" 85 tysięcy złotych z tytułu niekontrolowanego urlopu swojego przełożonego, prawdopodobnie straciłby pracę. W choszczeńskim starostwie – to standardowa procedura.

— "Należy się, to wypłacamy" – ta prosta, urzędnicza logika jest zgubą polskich samorządów. Bez refleksji, że to są pieniądze podatników, z których każda złotówka powinna być wydana celowo.

Paradoks samorządowych finansów

Ta sytuacja to jak w soczewce pokazuje paradoks samorządowej polityki finansowej. Z jednej strony samorządy na co dzień powtarają, że brakuje im środków na inwestycje, remonty dróg, modernizację szkół czy doposażenie służb. Z drugiej – na takie patologiczne, choć ubrane w szaty prawnej poprawności sytuacje, pieniądze zawsze się znajdują.

Samorządy mentalnie utknęły dekady za sektorem prywatnym, który dawno nauczył się liczyć każdą złotówkę i zarządzać ryzykiem. W urzędach wciąż króluje przestarzała logika "mielenia" publicznych pieniędzy: na rozwój nie ma, na marnotrawstwo – zawsze.

Potrzeba zmiany mentalności

Sprawa ekwiwalentu w Choszcznie to nie jest wyjątek. To systemowy problem polskiej administracji. Dopóki nie dojdzie do diametralnej zmiany mentalności i podejścia do zarządzania publicznym groszem, zawsze będzie "tak samo".

Potrzeba:

1.  Jawnego piętnowania takich praktyk przez opinię publiczną i media.

2.  Wprowadzenia wewnętrznych regulaminów w JST, które będą kategorycznie zabraniać nawarstwiania się urlopów u kadry kierowniczej.

3.  Osobistej odpowiedzialności urzędników za dopuszczanie do takich sytuacji.

Pytanie do kadr w choszczeńskim starostwie jest tylko jedno: dlaczego, widząc narastający problem przez pięć lat, nikt nie miał odwagi zwrócić uwagę przełożonej, że powinna udać się na urlop? Strach? Wygodnictwo? A może przeświadczenie, że to tylko publiczne pieniądze, więc nie trzeba ich szanować?

Odpowiedź na to pytanie tkwi w sednie problemu polskich samorządów.


poniedziałek, 1 września 2025

Dyrektorzy z nadgodzinami zamiast zarządzać. Radny o marnotrawstwie w szkołach


Obniżone pensum dla dyrektora szkoły ma jeden cel: dać mu czas na zarządzanie placówką. Tymczasem w powiecie choszczeńskim wielu dyrektorów i wicedyrektorów notuje po kilkanaście dodatkowych, płatnych godzin nadliczbowych i zastępstw. Radny Piotr Kamela zarzuca zarządowi powiatu poważne zaniedbania i marnotrawienie publicznych pieniędzy.

Podczas VIII Sesji Rady Powiatu Choszczeńskiego radny Piotr Kamela poruszył kolejny, budzący wątpliwości temat związany z gospodarką finansową jednostek oświatowych. Tym razem pod lupę wzięte zostały godziny pracy kadry kierowniczej szkół.

Obniżone pensum – po co to komu?

Aby zrozumieć sedno zarzutów, trzeba wiedzieć, na czym polega specyfika pracy dyrektora szkoły. Nauczyciele, którzy obejmują stanowiska kierownicze, otrzymują obniżone pensum dydaktyczne. Oznacza to, że zmniejsza się im obowiązkowy tygodniowy wymiar godzin nauczania (zazwyczaj do kilku godzin tygodniowo). Różnicę czasu przeznaczają na zarządzanie placówką, nadzór pedagogiczny, sprawy administracyjne i organizacyjne.

Decyzja o obniżeniu pensum należy do organu prowadzącego, czyli w tym przypadku Rady Powiatu, i ma na celu zwiększenie efektywności zarządzania szkołą.

Praktyka vs. teoria: dyrektor nauczycielem

Kamela, powołując się na uzyskane informacje publiczne, ujawnił, że ta teoria mija się z praktyką. Okazuje się, że wielu dyrektorów i wicedyrektorów szkół prowadzonych przez powiat choszczeński realizuje nawet po kilkanaście godzin ponadwymiarowych tygodniowo, w tym płatne zastępstwa za nieobecnych nauczycieli.

— To nie jest wyjątek. Nie można tłumaczyć czegoś takiego niedoborami kadrowymi — grzmiał radny z mównicy. — Dyrektor ma zarządzać szkołą, nie dorabiać na lekcjach. Jeśli ma czas na tyle godzin z uczniami, to znaczy, że zniżka pensum, którą podjęliśmy jako rada, no nie ma sensu — argumentował.

Jego zdaniem, takie działania są "marnotrawstwem środków finansowych" i świadczą o całkowitym braku nadzoru ze strony Zarządu Powiatu, który jako organ prowadzący powinien pilnować, aby środki publiczne były wydawane celowo.

Podwójna strata dla samorządu

Zarzuty Kameli wskazują na podwójny problem:

1.  Straty finansowe: Samorząd ponosi podwójny koszt. Po pierwsze, płaci dyrektorowi wynagrodzenie za funkcję kierowniczą, która teoretycznie ma być jego głównym zajęciem. Po drugie, płaci mu dodatkowo za godziny ponadwymiarowe, podczas gdy jego obowiązkiem powinno być znalezienie innego, zwykłego nauczyciela do przeprowadzenia tych lekcji, co często byłoby tańsze.

2.  Straty jakościowe: Dyrektor "zastępujący" za nieobecnych kolegów nie może w tym czasie efektywnie zarządzać. Sprawy administracyjne, kontakt z rodzicami, nadzór pedagogiczny – wszystko to schodzi na dalszy plan, co odbija się na jakości funkcjonowania całej placówki.

Cisza po stronie zarządu

W odpowiedzi na te zarzuty podczas sesji nie padły ze strony Zarządu żadne konkretne wyjaśnienia. Starosta Wioletta Kaszak, broniąc się w innych kwestiach, nie odnieśli się do tego konkretnego problemu zarządzania godzinami pracy dyrektorów.

Brak reakcji sugeruje, że zarzuty są trafione, a zarząd nie ma dobrego wytłumaczenia dla tej praktyki. Może to również wskazywać na brak rzeczywistych narzędzi nadzoru nad tym, jak dyrektorzy dysponują swoim czasem pracy.

Czy to powszechna praktyka?

Problem opisywany przez radnego Kamelę nie jest nowością w polskiej oświacie. Często wynika z chronicznych niedoborów kadrowych i braku nauczycieli do zastępstw. Dyrektor, chcąc utrzymać ciągłość nauczania, sam musi "wskakiwać" na lekcje. Samorządy, oszczędzając, przymykają na to oko, traktując to jako tańsze rozwiązanie niż zatrudnianie dodatkowych osób.

Mimo to, radny Kamela ma rację, pointing out że jest to działanie sprzeczne z celem obniżonego pensum i prowadzi do nieefektywnego wydawania pieniędzy oraz pogorszenia jakości zarządzania szkołami.

Sprawa na pewno powróci na kolejnych sesjach, a radny zapowiedział dalsze "ciągnięcie" tematu i domaganie się od zarządu przedstawienia planu naprawczego oraz usprawnienia nadzoru nad pracą dyrektorów.

Wojna o informację publiczną w Choszcznie. Spór o listy obecności trafił do sądu

Czy lista obecności urzędników jest informacją publiczną? Odpowiedź na to pytanie podzieliła radnego Piotra Kamelę i starostę Wioletę Kaszak na tyle głęboko, że sprawa trafiła do sądu administracyjnego. To kolejny front otwarty między opozycyjnym radnym a zarządem powiatu, który rzuca cień na transparentność lokalnych władz.

Podczas ósmej sesji Rady Powiatu Choszczeńskiego radny Piotr Kamela postanowił upublicznić trwający od miesięcy spór, który dotyczy fundamentów demokratycznego państwa prawnego – dostępu obywatela do informacji publicznej.

Zarzuty radnego: "Odpowiedzi wymijające i opóźniane"

Z mównicy Kamela zarzucił staroście Kaszak celowe utrudnianie dostępu do informacji. Jego zdaniem, urząd notorycznie działa na granicy prawa, by nie udzielać pełnych odpowiedzi.

— Pani starosta na wniosek o udzielenie informacji publicznej notorycznie odpowiada dopiero w ostatnim możliwym dniu, tuż przed upływem ustawowego terminu — oświadczył radny. — Podważa publiczny charakter wnioskowanej informacji, co budzi jeszcze większe zastrzeżenia, odmawia odpowiedzi na niektóre pytania — dodał.

Jego zdaniem, takie praktyki nie tylko wydłużają czas oczekiwania na odpowiedź, ale "faktycznie uniemożliwiają dostęp do danych", które zgodnie z prawem powinny być jawne. — Prawo do informacji publicznej to nie przywilej, to nie nękanie władzy, to konstytucyjne prawo obywatela — podkreślił.

Sedno sporu: lista obecności czy ewidencja czasu pracy?

Centralnym punktem tego konfliktu stała się prośba o udostępnienie **list obecności** pracowników starostwa. Dla Kameli to jasna informacja publiczna, która powinna być udostępniona na żądanie. Dla starosty Kaszak – to nie jest taka prosta sprawa.

Starosta, zabierając głos w obronie, wyjaśniła, że cały spór opiera się na różnicy interpretacji prawnej.

— Lista obecności, która większości starostów w ogóle nie prowadzi. Burmistrzowie nie prowadzą, wójtowie nie prowadzą listy obecności. U nas w naszym starostwie prowadzimy listę obecności, która nie jest typową listą obecności, a ewidencją czasu pracy — tłumaczyła.

I to jest kluczowy punkt. Ewidencja czasu pracy podlega innym regulacjom i – zdaniem starosty – nie podlega informacji publicznej. To jej główny argument za nieudzieleniem informacji.

Sprawa w sądzie: pierwsza wygrana radnego, apelacja starosty

Ponieważ strony nie były w stanie dojść do porozumienia, sprawa trafiła do sądu. I tu nastąpił przełom.

— Wyrok sądu pierwszej instancji przyznał mi rację — poinformował podczas sesji Kamela.

Sąd administracyjny uznał zatem, że starostwo powinno udostępnić żądaną informację. Dla przeciętnego obserwatora mogłoby się wydawać, że to koniec sporu. Okazało się, że to tylko początek kolejnego etapu.

Starosta Wioletta Kaszak postanowiła odwołać się od tego wyroku do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie.

— Ja po prostu tylko tej informacji nie chcę udzielić, bo uważam, że jest to informacja, która nie powinna być udzielona w drodze informacji publicznej i tylko tym się różnimy — broniła swojej decyzji. — Orzeczenia Sądu Najwyższego, które są w tej chwili aktualne, potwierdzają moją wątpliwość — dodała, przekonując, że ma solidne podstawy prawne do dalszej walki.

Wizerunek urzędu vs. prawo obywatela

Poza warstwą prawną, cały spór ma głęboki wymiar wizerunkowy i ideologiczny.

Dla radnego Kameli jest to walka o transparentność i jawność życia publicznego. Jego zdaniem, urząd powinien działać w sposób maksymalnie otwarty, a każda próba ukrywania informacji budzi słuszne podejrzenia.

Dla starosty Kaszak jest to kwestia przestrzegania prawa i ochrony danych. W swojej argumentacji podkreślała, że lista obecności/ewidencja jest rzetelna i prawidłowa (co potwierdziła nawet prokuratura w innej sprawie), a jej opór wynika z troski o właściwą wykładnię przepisów, a nie z chęci ukrycia czegokolwiek.

Czyj argument jest słuszniejszy?

Na to pytanie odpowiedzieć może ostatecznie tylko Naczelny Sąd Administracyjny. Sprawa choszczeńska staje się ważnym precedensem, który może wpłynąć na interpretację dostępu do informacji publicznej w samorządach w całej Polsce.

Niezależnie od werdyktu, spór ten odsłania głęboki brak zaufania i komunikacji między częścią radnych a zarządem. Pokazuje, że nawet tak techniczna kwestia, jak interpretacja jednego przepisu, może stać się zarzewiem poważnego konfliktu na szczytach lokalnej władzy, kosztem zaufania publicznego.

Tajemnicze etaty w Starostwie Choszczeńskim. Radni pytają: Po co nowe stanowiska i skąd nagły przyrost pracy?


Dwa nowe, dobrze płatne stanowiska w powiecie choszczeńskim wzbudziły czujność radnych. Chodzi o stanowisko urzędującego członka zarządu powiatu oraz nowego wicedyrektora w Powiatowym Urzędzie Pracy. Radni Piotr Kamela i Robert Adamczyk domagają się jasnej odpowiedzi: co takiego zmieniło się w zakresie obowiązków, że potrzebni są nowi urzędnicy?

Podczas VIII sesji Rady Powiatu w Choszcznie radni postanowili przyjrzeć się decyzjom kadrowym zarządu. Pytania były konkretne i dotyczyły wydatków z publicznej kasy. Władze powiatu musiały tłumaczyć się z utworzenia dwóch nowych stanowisk.

Stanowisko nr 1: Urzędujący członek zarządu

Sprawa ta wypłynęła już wcześniej. W ubiegłym roku Rada Powiatu, na wniosek zarządu, zmieniła statut, tworząc nowe stanowisko – urzędującego członka zarządu. Jak wyliczył radny Maciej Radomiak, roczny koszt utrzymania tego stanowiska (wynagrodzenie, składki) to ponad 200 tysięcy złotych.

— Zatem proszę o wyjaśnienie, jakie wymierne efekty przyniosło utworzenie tego stanowiska? — pytał retorycznie Radomiak podczas sesji.

Wicestarosta Stanisław Rydz odpowiedział krótko, że członek zarządu nadzoruje geodezję i inne organy, sprawa była już wyjaśniana, a radni powinni o tym wiedzieć. Taka odpowiedź nie usatysfakcjonowała pytających, którzy oczekują szczegółowej analizy przyrostu pracy, który miał uzasadniać ten wydatek.

Stanowisko nr 2: Drugi wicedyrektor w Urzędzie Pracy

To nowa, świeża kontrowersja. Radny Piotr Kamela poinformował, że na stronie BIP starostwa pojawił się konkurs na to stanowisko. To dla niego sygnał alarmowy.

— Co takiego się stało, jaki przyrost pracy, dodatkowych obowiązków w tej jednostce nastąpił, że tworzymy jakby kolejne stanowisko wicedyrektora? — dopytywał Kamela.

Zaznaczył, że analizując historię urzędu, nie mógł się dopatrzeć, by kiedykolwiek było potrzebne aż dwoje wicedyrektorów. Jego zdaniem, takie decyzje muszą być poprzedzone rzetelną analizą. Zaapelował, by zarząd przedstawił porównanie zakresu obowiązków i liczby zadań na dzień 1 stycznia i na dzień dzisiejszy, aby radni mogli ocenić, czy nowy etat jest rzeczywiście niezbędny.

Radna Izabela Kowalczyk poparła te wątpliwości, proponując jeszcze szersze porównanie.

— Czy jest taka potrzeba? (...) Statystycznie, jeśli można dostać taką informację, o podobnej wielkości zadaniach, kompetencjach powiatowych urzędów pracy w całej Polsce. Jak wygląda struktura? — pytała, sugerując, by sprawdzić, czy choszczeński urząd nie jest ewenementem na tle kraju.

Pytania o kwalifikacje i zmiany prawne

Kamela zadał jeszcze jedno, bardzo konkretne pytanie, które wskazuje na kolejny potencjalny problem. Zwrócił uwagę, że 1 czerwca 2025 roku zmieniły się wymogi prawne dotyczące kwalifikacji na stanowiska kierownicze w administracji.

— Czy osoba, która została wybrana na to stanowisko, spełnia wymogi, które nastąpiły dla tego stanowiska? — rzucił Kamela. — Czy na dzień dzisiejszy ta osoba spełnia te wymogi? Bo na dzień konkursu, rozumiem, że był przed 1 czerwca, może nie spełniać czy spełnia — dodał, sugerując, że może dojść do kuriozalnej sytuacji, w której wybrana osoba nie będzie mogła legalnie objąć stanowiska z powodu zmiany przepisów.

Starosta: Szczegóły ustali dyrektor

Odpowiedzi ze strony zarządu były powściągliwe. Starosta Wioletta Kaszak, odpowiadając na pytania o Urząd Pracy, zasłaniała się autonomią dyrektora placówki.

— Pytania są dosyć szczegółowe i tak jak na pierwsze pytanie to nie jest moja kompetencja, ponieważ wicedyrektor jest powoływany przez dyrektora, więc tutaj jeżeli chodzi o kompetencje udzielenia odpowiedzi to jest tutaj dyrektor — stwierdziła.

Przyznała jednak, że to zarząd, na wniosek dyrektora, zmienił regulamin organizacyjny PUP, umożliwiając stworzenie nowego stanowiska. Obiecała, że radni uzyskają kompleksową odpowiedź, ale będzie ona wymagała czasu i zaangażowania dyrektora urzędu.

Spór o transparentność i gospodarność

Cała sprawa nie dotyczy tylko dwóch etatów. To spór o fundamentalne zasady: transparentność i gospodarność w wydawaniu publicznych pieniędzy.

Radni, pełniąc funkcję kontrolną, domagają się twardych danych, które uzasadnią każdą decyzję generującą nowe koszty. Chcą wiedzieć, czy przyrost obowiązków jest rzeczywisty, czy może nowe stanowiska są tworzone z innych, niewypowiedzianych głośno powodów.

Zarząd z kolei broni swojej autonomii w zarządzaniu strukturami i uważa, że szczegóły organizacyjne są domeną dyrektorów jednostek, a nie radnych.

Ostateczna odpowiedź na pytanie "po co te stanowiska?" jeszcze nie padła. Radni zapowiedzieli, że będą tematu "ciągnąć", czekając na obiecaną analizę. Mieszkańcy powiatu mogą być więc pewni, że ta sprawa jeszcze nie raz trafi na sesję, a radni nie przerwą swojego śledztwa.

Kontrowersje w Choszcznie: Czy urzędnicy powinni szkolić się jak dyrektorzy szkół? Radny vs. Starosta Wioletta Kaszak




57 tysięcy złotych – tyle, według radnego Piotra Kameli, powiat choszczeński wydał w ostatnich latach na szkolenia dla urzędników, które nie były bezpośrednio związane z ich obowiązkami. Spór o to, na jakie kursy można wydawać publiczne pieniądze, rozgorzał na sesji Rady Powiatu i stał się jednym z najbardziej zapalnych punktów debaty.

Podczas VIII sesji Rady Powiatu radny Piotr Kamela rzucił wyzwanie zarządowi w kwestii wydatków na szkolenia. Jego zdaniem, pieniądze podatników były marnowane na podnoszenie kwalifikacji, które nie przydają się urzędnikom w ich codziennej pracy.

"ABC skuteczności dyrektora" – czyli o co chodzi?

Kamela wskazał konkretny przykład. W dniach 10-12 lipca 2024 roku starosta Wioletta Kaszak oraz inni urzędnicy wzięli udział w szkoleniu *"ABC skuteczności dyrektora placówki oświatowej"*, organizowanym przez Salon Edukacyjny Imperia. Koszt udziału dwóch osób wyniósł 5750 złotych.

— Podkreślam, że było to szkolenie przeznaczone dla dyrektorów placówek oświatowych, a nie urzędników starostwa — grzmiał Kamela. — Mimo to w ostatnich latach wydano łącznie 22 800 zł z budżetu powiatu na udział w szkoleniach przez osoby, które nie pełnią funkcji kierowniczych w szkołach, a pełnią funkcje administracyjne — dodał, prezentując szersze zestawienie.

Dla radnego był to jasny sygnał, że w starostwie panuje niegospodarność i brak należytej kontroli nad wydatkami. Jego zdaniem, każda złotówka publicznych pieniędzy powinna być wydawana celowo, a szkolenia muszą mieć bezpośredni związek ze stanowiskiem pracy.

Starosta: "Wiedza kosztuje. Ja się całe życie uczę"

W odpowiedzi starosta Wioletta Kaszak nie tylko nie przepraszała za wydatki, ale stanęła murem za swoimi decyzjami, przedstawiając zupełnie inną filozofię zarządzania.

— Drodzy państwo, ja nie myślałam, że hipokryzja będzie aż tak wysoka człowieka, który odpowiada chociażby za oświatę w gminie, który nie jest z urodzenia dyrektorem i taką umiejętność się nabywa przez szkolenia — ripostowała, kierując słowa do Kameli.

Jej zdaniem, zarzuty są absurdalne, a ciągłe kształcenie się jest obowiązkiem nowoczesnego samorządowca. Tłumaczyła, że jako starosta odpowiada za wszystko: drogi, szkoły, szpitale, ochronę zdrowia.

— Czy ja się na wszystkim znam, drodzy państwo? No nie. Jedyną moją taką linią obrony jest to, że się po prostu całe życie uczę. Po prostu nie jestem specjalistą w każdej dziedzinie i bardzo chętnie uczestniczę z dyrektorami, tak, na szkoleniach, gdzie mamy dużo zagadnień chociażby z zakresu oświaty wyjaśnionych — mówiła.

Szkolenie dla dyrektorów? Jak najbardziej, bo to pomaga jej zrozumieć wyzwania, przed którymi stoją podległe jej placówki i lepiej nimi zarządzać. — Doskonale państwo wiecie, że to nie są małe pieniądze, ale wiedza kosztuje — podsumowała.

Spór o wizję zarządzania i odpowiedzialności

Spór między radnym Kamelą a starostą Kaszak to nie tylko kłótnia o 57 tysięcy złotych. To fundamentalny spór o to, jak powinna być zarządzana administracja publiczna.

Wizja radnego Kameli: To wizja **ściśle przyziemna i oszczędna**. Urzędnik powinien szkolić się tylko w tym, czego bezpośrednio wymaga jego stanowisko. Każda złotówka ma być wydana tylko na niezbędne, bezpośrednio powiązane z pracą cele. Szkolenia dla dyrektorów są dla dyrektorów, a nie dla urzędników starostwa.

Wizja starosty Kaszak: To wizja rozwijająca i inwestująca w kompetencje. Kierowanie jednostką samorządową to złożone wyzwanie, wymagające interdyscyplinarnej wiedzy. Lepsze zrozumienie pracy podległych jednostek (np. przez uczestnictwo w szkoleniach dla dyrektorów szkół) przekłada się na lepsze, bardziej świadome zarządzanie nimi. Inwestycja w wiedzę zwraca się w jakości decyzji.

**Czyja wizja jest słuszna?**

Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Z jednej strony, argument radnego o celowości wydatków publicznych jest nie do podważenia i trafia do zwykłych mieszkańców. Z drugiej strony, starosta ma rację, że współczesne zarządzanie wymaga szerokich horyzontów, a czasem wiedza z pozornie nie związanej dziedziny może okazać się kluczowa.

Ostatecznie, to radni, a za nimi wyborcy, rozstrzygną ten spór, oceniając, czy wydatki na szkolenia były inwestycją w lepsze zarządzanie powiatem, czy jednak przykładem niepotrzebnego marnotrawstwa. Sprawa na pewno powróci, a radny Kamela zapowiedział dalsze "ciągnięcie" tematu i kwestionowanie podobnych decyzji.

Rekordowy ekwiwalent za urlop starosty Wioletta Kaszak w Choszcznie. Radny zawiadamia prokuraturę

 


84 692 złotych – taką kwotę ekwiwalentu za niewykorzystany urlop otrzymała pod koniec ubiegłej kadencji starosta choszczeńska Wioletta Kaszak. Sprawa wyszła na jaw podczas sesji Rady Powiatu i wywołała burzę. Radny Piotr Kamela, który ujawnił te informacje, złożył w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, zarzucając możliwość popełnienia przestępstwa.

Podczas ósmej sesji Rady Powiatu Choszczeńskiego radny Piotr Kamela ujawnił publicznie szokujące, jego zdaniem, dane. Okazało się, że starosta Wioletta Kaszak otrzymała ekwiwalent pieniężny za 91 dni niewykorzystanego urlopu, który nawarstwił się w latach 2020-2024. Łączna wypłacona kwota to 84 692 złote i 61 groszy.

— Jest to prawdopodobnie jeden z najwyższych takich wypłat w Polsce. Być może suma rekordowa — grzmiał z mównicy Kamela. — Choć zgodność z przepisami prawa może być interpretowana różnie, to skala tej wypłaty rodzi poważne wątpliwości natury moralnej i etycznej — dodawał.

Starosta: Urlopy z okresu pandemii

W odpowiedzi starosta Wioletta Kaszak stanęła na wysokości zadania i stanowczo, choć – jak można było wyczuć – ze zranieniem, broniła swojej decyzji i decyzji urzędników, którzy ekwiwalent wyliczyli.

— Jak państwo doskonale wiedzą, kiedy kończy się kadencja, upływa rozwiązanie stosunku pracy ze starostą i dopiero potem następuje nawiązanie nowego stosunku pracy — tłumaczyła, podkreślając, że wypłata ekwiwalentu jest w tej sytuacji obowiązkiem pracodawcy.

Kluczowe dla całej sprawy jest wyjaśnienie, skąd wzięła się tak duża liczba niewykorzystanych dni urlopowych. Kaszak wskazała directly na okres pandemii.

— Rok 2021, 2022, 2020 to był okres, w który była pandemia, gdzie starosta miał nałożonych bardzo dużo zadań. Zdecydowanie było trudno iść w tym czasie na urlop — mówiła. — Tak miałam niewykorzystany urlop właśnie z tego czasu. To nie znaczy, że nie chodziłam na urlop. Na urlop chodziłam każdego roku, ale wykorzystywałam tym zaległe. Nie zdążyłam wykorzystać wszystkiego i rzeczywiście tego urlopu się nazbierało.

Podkreśliła również, że sama nie wyliczała sobie kwoty, a zrobił to dział kadr, prowadzący ewidencję czasu pracy. — Czy to jest, drodzy państwo, przestępstwo? Czy to jest coś niezgodne z prawem? — pytała retorycznie.

Zawiadomienie do prokuratury i umorzenie

Piotr Kamela nie ograniczył się tylko do ujawnienia sprawy na sesji. Jak się okazało, a co ujawniła sama starosta, radny złożył już wcześniej zawiadomienie do prokuratury w Goleniowie.

— Po prostu pan radny Kamela mnie pozwał — mówiła starosta Kaszak, ujawniając kulisy sprawy. — Pozwał pomimo informacji publicznych, które wcześniej udzielałam mu zgodnie z prawem w terminie.

Sprawa jednak, przynajmniej na razie, nie znalazła ciąg dalszy w prokuraturze. Kaszak odczytała fragment postanowienia: "Prokurator Prokuratury Rejonowej w Goleniowie po rozpoznaniu zawiadomienia Piotra Kameli w sprawie (…) postanowił odmówić wszczęcia śledztwa (…) wobec stwierdzenia, że czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego". W skrócie: prokuratura uznała, że wypłata, choć wysoka, **była legalna**.

Spór o informację publiczną

Cała afera ujawnia także szerszy, trwający od miesięcy spór między radnym Kamelą a starostwem o dostęp do informacji publicznej. Kamela zarzucał podczas sesji, że urząd notorycznie odpowiada na jego wnioski w ostatnim możliwym terminie i podważa ich publiczny charakter, szczególnie w kwestii list obecności.

— Prawo do informacji publicznej to nie przywilej, to nie nękanie władzy, to konstytucyjne prawo obywatela — grzmiał radny.

Starosta broniła się, tłumacząc, że spór dotyczył różnicy interpretacji: ona uważa, że ewidencja czasu pracy nie podlega udostępnieniu, Kamela twierdzi, że jak najbardziej. Sprawa trafiła nawet do sądu, który I instancji przyznał rację radnemu. Starosta jednak się odwołała, twierdząc, że ma do tego prawo i broni swojej interpretacji przepisów.

Podsumowanie: Legalnie, ale czy słusznie?

Sprawa rekordowego ekwiwalentu starosty Kaszak odsłania klasyczny dylemat życia publicznego: granicę między tym, co legalne, a tym, co społecznie akceptowalne i moralnie uzasadnione.

Z punktu widzenia prawa, starostwo ma silne argumenty: przepisy zostały zachowane, a decyzja prokuratury umarzająca postępowanie jest tego najlepszym dowodem. Samorząd działał w szczególnym czasie pandemii, a wypłata ekwiwalentu jest standardową procedurą.

Z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca, dla którego 84 tysiące złotych to często dwuletnie wynagrodzenie, kwota ta może szokować i budzić poczucie niesprawiedliwości. Sprawa na długo pozostanie kością niezgody w choszczeńskiej polityce, a radny Kamela zapowiedział, że będzie ją dalej "ciągnął", kwestionując nie tylko legalność, ale przede wszystkim słuszność tak dużych wydatków z publicznych pieniędzy.



Archiwum bloga

Dodaj artykuł

Popularne posty