Czy lista obecności urzędników jest informacją publiczną? Odpowiedź na to pytanie podzieliła radnego Piotra Kamelę i starostę Wioletę Kaszak na tyle głęboko, że sprawa trafiła do sądu administracyjnego. To kolejny front otwarty między opozycyjnym radnym a zarządem powiatu, który rzuca cień na transparentność lokalnych władz.
Podczas ósmej sesji Rady Powiatu Choszczeńskiego radny Piotr Kamela postanowił upublicznić trwający od miesięcy spór, który dotyczy fundamentów demokratycznego państwa prawnego – dostępu obywatela do informacji publicznej.
Zarzuty radnego: "Odpowiedzi wymijające i opóźniane"
Z mównicy Kamela zarzucił staroście Kaszak celowe utrudnianie dostępu do informacji. Jego zdaniem, urząd notorycznie działa na granicy prawa, by nie udzielać pełnych odpowiedzi.
— Pani starosta na wniosek o udzielenie informacji publicznej notorycznie odpowiada dopiero w ostatnim możliwym dniu, tuż przed upływem ustawowego terminu — oświadczył radny. — Podważa publiczny charakter wnioskowanej informacji, co budzi jeszcze większe zastrzeżenia, odmawia odpowiedzi na niektóre pytania — dodał.
Jego zdaniem, takie praktyki nie tylko wydłużają czas oczekiwania na odpowiedź, ale "faktycznie uniemożliwiają dostęp do danych", które zgodnie z prawem powinny być jawne. — Prawo do informacji publicznej to nie przywilej, to nie nękanie władzy, to konstytucyjne prawo obywatela — podkreślił.
Sedno sporu: lista obecności czy ewidencja czasu pracy?
Centralnym punktem tego konfliktu stała się prośba o udostępnienie **list obecności** pracowników starostwa. Dla Kameli to jasna informacja publiczna, która powinna być udostępniona na żądanie. Dla starosty Kaszak – to nie jest taka prosta sprawa.
Starosta, zabierając głos w obronie, wyjaśniła, że cały spór opiera się na różnicy interpretacji prawnej.
— Lista obecności, która większości starostów w ogóle nie prowadzi. Burmistrzowie nie prowadzą, wójtowie nie prowadzą listy obecności. U nas w naszym starostwie prowadzimy listę obecności, która nie jest typową listą obecności, a ewidencją czasu pracy — tłumaczyła.
I to jest kluczowy punkt. Ewidencja czasu pracy podlega innym regulacjom i – zdaniem starosty – nie podlega informacji publicznej. To jej główny argument za nieudzieleniem informacji.
Sprawa w sądzie: pierwsza wygrana radnego, apelacja starosty
Ponieważ strony nie były w stanie dojść do porozumienia, sprawa trafiła do sądu. I tu nastąpił przełom.
— Wyrok sądu pierwszej instancji przyznał mi rację — poinformował podczas sesji Kamela.
Sąd administracyjny uznał zatem, że starostwo powinno udostępnić żądaną informację. Dla przeciętnego obserwatora mogłoby się wydawać, że to koniec sporu. Okazało się, że to tylko początek kolejnego etapu.
Starosta Wioletta Kaszak postanowiła odwołać się od tego wyroku do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie.
— Ja po prostu tylko tej informacji nie chcę udzielić, bo uważam, że jest to informacja, która nie powinna być udzielona w drodze informacji publicznej i tylko tym się różnimy — broniła swojej decyzji. — Orzeczenia Sądu Najwyższego, które są w tej chwili aktualne, potwierdzają moją wątpliwość — dodała, przekonując, że ma solidne podstawy prawne do dalszej walki.
Wizerunek urzędu vs. prawo obywatela
Poza warstwą prawną, cały spór ma głęboki wymiar wizerunkowy i ideologiczny.
Dla radnego Kameli jest to walka o transparentność i jawność życia publicznego. Jego zdaniem, urząd powinien działać w sposób maksymalnie otwarty, a każda próba ukrywania informacji budzi słuszne podejrzenia.
Dla starosty Kaszak jest to kwestia przestrzegania prawa i ochrony danych. W swojej argumentacji podkreślała, że lista obecności/ewidencja jest rzetelna i prawidłowa (co potwierdziła nawet prokuratura w innej sprawie), a jej opór wynika z troski o właściwą wykładnię przepisów, a nie z chęci ukrycia czegokolwiek.
Czyj argument jest słuszniejszy?
Na to pytanie odpowiedzieć może ostatecznie tylko Naczelny Sąd Administracyjny. Sprawa choszczeńska staje się ważnym precedensem, który może wpłynąć na interpretację dostępu do informacji publicznej w samorządach w całej Polsce.
Niezależnie od werdyktu, spór ten odsłania głęboki brak zaufania i komunikacji między częścią radnych a zarządem. Pokazuje, że nawet tak techniczna kwestia, jak interpretacja jednego przepisu, może stać się zarzewiem poważnego konfliktu na szczytach lokalnej władzy, kosztem zaufania publicznego.
Świetny artykuł, który jasno pokazuje, jak ważna jest transparentność w samorządach. Radny Kamela ma rację walcząc o dostęp do informacji publicznej – to podstawa demokracji. Czekam na ostateczny wyrok NSA!
OdpowiedzUsuńCzemu nie od razu do Trybunału w Hadze? Niech świat wie, że Choszczno nie żartuje! 😆
UsuńPani Kaszak twierdzi, że to nie lista obecności, tylko „ewidencja czasu pracy”. Subtelna różnica, jakbyśmy nazwali herbatę „naparem ziołowym” i bronili tego w sądzie! 😜
OdpowiedzUsuńCały konflikt to przykład, jak techniczne kwestie stają się polityczną wojną. Artykuł pokazuje głęboki brak zaufania, co ostatecznie szkodzi obywatelom – zamiast współpracy, mamy apelacje i koszty sądowe.
OdpowiedzUsuń